Bez muzyki sie nie da żyć

Niech ktoś weźmie ode mnie Oracular Spectacular, a w zamian da coś nowego, najlepiej stworzonego przez tych samych ludzi.
:-)
Muzyka jest jednak jak najlepszy narkotyk, najbezpieczniejsze uzależnienie.
Już oczywiście sprawdziłam czy w okolicy nie szykuje się jakiś występ na żywo - nie szykuje.
Festiwale latem, ale to nigdy mnie za bardzo nie pociągało. Zbyt dużo przypadkowych osób, czasem nieznających wykonawców, ich twórczości i nawet czasem czułam się jakby głupio za taką widownię.
Za to że nie docenią. Że artysta będzie miał przez to złe samopoczucie, wiadomo koncert na tym ucierpi.
Choć na pewno artystów takie spędy nakręcają, tłum plus minus 100 tysięcy może działać mobilizująco, adrenalina rośnie.
Zdecydowanie wolę mniejsze koncerty, jako widz oczywiście.
Na razie będę więc tylko sprawdzać czy MGMT nie planuje jakichś klubowych występów na najbliższym terenie.

Dziś nawet zastanawiałam się nad tym ile płyt mnie tak prześladowało jak Oracular Spectacular.
Pierwsza jaka przychodzi mi na myśl to "The Real Thing" Faith No More. Słuchałam jej aż kaseta po prostu odmówiła współpracy. To był czas magnetofonu Kasprzak i kaset, które wszystkie okazały się pirackimi. Myślę, że ta płyta się nie zestarzała choć ma już 20 lat.

(długa chwila zastanowienia się nad upływającym czasem)

To jednak straszne, że ta płyta ma tyle lat. Dla wielu młodszych osób FNM to na przykład nie "Epic", a "Easy", z czego większość i tak nie wie, że jest to cover!
I pamiętam to podniecenie gdy nagle w tv pojawiło się video do "Epic", a Mike Patton okazał się takim interesującym mężczyzną, w dodatku z włosami słusznej długości.
W tamtym czasie to przecież była podstawa:-)
Pamiętam też moje rozczarowanie gdy w moje ręce wpadła ksiązeczka z tłumaczeniami tekstów z "The Real Thing", motyw przewodni ćpanie.

Moja najczęściej odtwarzaną płytą jest na pewno "Notes from the Underground" Clan of Xymox.
Pamiętam ten czas gdy po prostu nie byłam w stanie włączyć czegoś innego. Stałam i wybierałam z półki wiedząc, że nie chcę tak naprawdę słuchać niczego innego.
Nigdy nie poczułam znudzenia tą płytą. Teraz jakbym ją puściła, to pewnie na jednym razie też by się nie skończyło. Ale teraz muszę mieć odpowiedni nastrój by pomyśleć o niej. Mieć chęć na zanurzenie się w takim specyficznym smutku, tęsknocie, trudno to sprecyzować.
Inne płyty CoX też bardzo lubię. "Notes.." zawsze będzie dla mnie ta najlepszą.
Już parę razy byłam blisko by posłuchać CoX na żywo, zawsze coś krzyżowało te plany.
Z jednej strony bym bardzo chciała, z drugiej - jak zawsze obawa przed rozczarowaniem.
Nie ma nic gorszego niż ulubiony wykonawca nieradzący sobie na scenie.
Teledyski Clan of Xymox wg mnie nie są najlepsze - nie oddają tej muzyki jak należy. Żaden z widzianych mi się nie spodobał. To też jeden z tych zespołów które zdecydowanie wolę słuchać niż oglądać - w tym sensie, że nigdy nie zwracałam uwagi na wygląd wykonawców, mogliby siedzieć na wprost mnie i nie wiedziałabym, że to oni.
Znalazłam moją ulubioną piosenkę z " Notes..", ktoś ja wrzucił na You Tube tylko z obrazkiem. Może być. (czas minął i byłam na CoX, w małym klubie, taki mini koncert, ale z udaną atmosferą i wszystko na żywo brzmiało jak trzeba, ulga;-)


"Untouchtables" Korn, to kolejna z płyt, którą męczyłam dość długo, na okrągło. Jeszcze był to czas, że nosiłam discmana, więc chodząc ulicami byłam nieco oderwana od rzeczywistości, skupiałam się tylko na tym co słyszę. No ale jakoś to przeżyłam:-)
Przyznaję, że wcześniej Korn mnie nic a nic nie interesował, nawet bym nie pomyślała, że kiedyś przyznam, że podoba mi się ich płyta. Żadna ich inna płyta mnie już tak jednak nie zainteresowała.
W "Untouchables" lubię moc, to uderzenie wyzwalające ochotę na rozwalenie czegoś, załatwienie paru spraw szybkim ruchem. Cóż, w każdym drzemie i ta jego zła strona.
W jakiś sposób ta płyta działała na mnie oczyszczająco, im głośniej jej słuchałam tym efekt był lepszy.
I gdy Korn pojawił się w moim mieście bez zastanowienia poszłam na koncert, który od pierwszych minut zakwalifikował się do mojej trójki najbardziej nieudanych koncertów.
Co jednak do płyty mnie nie zniechęciło:-)
Teledysk, niestety zespół w nim sie pokazuje:-)



Niby nie czekałam na nowe Guns'n Roses, ale jak się już pojawiła latami zapowiadana płyta, to po prostu ją kupiłam. I nawet nie zauważyłam kiedy spodobała mi się tak, że ciężko było mi puścić coś innego, odwyk sobie wtedy zrobiłam starymi płytami Gunsów.
Jednak ten cholerny sentyment we mnie siedzi. Co w "Chinese Democracy" mnie ujęło nie napiszę, bo po prostu nie wiem.
Dobrze mi się tego słucha. Jak parę dni temu przeczytałam, że Axl jednak zdecydował się na koncerty, to pomyślałam, że jednak chciałabym byc uczestnikiem tego wydarzenia. Wiem, że on na żywo nie jest jakimś wybitnym wokalistą. Trochę też zdziwaczał, delikatnie ujmując. Ale to przecież IDOL z moich nastoletnich czasów, a nawet i trochę późniejszych.

Policzyłam niedawno ile on obecnie ma lat, coś mi się wydaje, że i jemu wynik trudno zaakceptować.

Brak komentarzy: